Podsumowanie roku 2018!




Hejka.
Zapraszam na moje podsumowanie roku! :)
Ten rok nie był najlepszy ani pod względem czytelniczym ani życiowym. Chociaż nie mogę powiedzieć, że działy się okropne rzeczy, po prostu czuję jakbym poniosła więcej porażek niż sukcesów. Jednak osiągnęłam w tym roku coś, na co pracowałam przez dwa lata liceum prawie codziennie. Osiągnęłam prawie 100% wynik na jednej z matur rozszerzonych (dla niektórych może to żaden sukces, ale dla mnie to był cud :)), co przyniosło mi wielką radość i potwierdziło, że sukces osiągnę tylko wtedy, gdy będę mieć silną determinację i poświęcę się całkowicie. Z tym mottem ruszam w rok 2019, na który mam małe plany i mam wielką nadzieję, że się udadzą. Bo to moje marzenie. :)

No to teraz, ile książek przeczytałam?
W roku 2017 - 107
W roku 2018?
Tutaj liczba ta wynosi 51. O połowę mniej niż w tamtym roku. Nie będę tu na nic zwalać winy, po prostu stało się jak stało, nie będę gonić za rekordami. :) Cieszę się, że i tak dużo przeczytałam. 

Teraz podzielmy tę liczbę na języki:
  • po polsku - 26
  • po angielsku - 25 książek

Liczba obserwowanych to 90. I naprawdę dziękuję każdej osobie, która w jakimś stopniu zainteresowała się moim blogiem. To dla mnie wielki zaszczyt. <3

Także to tyle. :) Jeśli jesteście ciekawi jakie książki w tym roku pożarłam, wszystko jest na moim porfilu lubimyczytac. LINK

Teraz wy się pochwalcie waszymi wynikami! :)

I życzę wam szalonego sylwestra i szczęśliwego nowego roku! Spełnienia marzeń wszystkim. :*




Czytaj dalej »

5 NAJLEPSZYCH KSIĄŻEK 2018 ROKU!

https://www.instagram.com/_thepowerofbooks_/
Jestem mega podekscytowana pisząc ten post.  W końcu to będzie o najlepszych książkach jakie w tym roku przeczytałam! W tym roku ogólnie nie przeczytałam dużej ilości książek i większość z nich to były niestety średniaki, ale były na szczęście również perełki!

Te książki niżej, które umieszczam, niesamowicie skradły moje serce i gdybym mogła, kupiłabym niezliczoną ilość egzemplarzy, nawet w różnych językach, byleby tylko je mieć na półce :D Polecam je ze szczerego serca i jeśli ktoś jakiejś pozycji nie przeczytał, to zróbcie to, naprawdę. Te książki są dla mnie absolutnymi hitami.

Kolejność przypadkowa!
Zaczynajmy!


 NUMER 1 


Dziesięć poniżej zera.

RECENZJA 


Ta książka mnie po prostu zmiotła z podłogi. Już od pierwszych stron wciąga, pokazuje intrygujących, ciekawych bohaterów i już czuć adrenalinę i chemię między bohaterami od pierwszych stron. To nie tylko książka o pięknej miłości. Jejku, ta miłość jest po prostu pokazana w epicki sposób i każdy z Was będzie marzył o tak pięknej relacji. Ale ta książka jest też o życiu. O pięknym przeżywaniu, podróżowaniu i niesamowitych przygodach. Poznacie kawał Ameryki w tej książce i przygody bohaterów będą dla Was niesamowite. Co mnie w niej porwało... to słowa, jakie wychodziły z ust bohaterów. Szczególnie z ust Everetta. Ten człowiek jest taki mądry, piękny i pełny życia. I co najważniejsze, pcha główną bohaterkę poza jej granice. Daje jej wyzwania. To po prostu niesamowite co się w tej książce dzieje. Nie ukrywam, że jest bolesna. Ale jest warta każdego uczucia jakie w Was wywoła. Po prostu warto przeczytać tę historię dla niej samej. Sama w sobie jest piękna. Kocham autorkę za to, że skupiła się tu na uczuciach, przeżywaniu każdej dobrej chwili. By przestać wegetować i być obojętnym wobec życia. Jednym słowem: przepiękna książka.

"You are wasting your life", he whispered. "Why did you fight so hard to live so little?"

NUMER 2 


 Revved.

 RECENZJA


Wyścigi w tle? To jeden z większych smaczków w tej książce, które sprawiają, że adrenalinę macie na każdym kroku. Pełno emocji. No i tutaj świat również zwiedzacie, choć w mniejszym stopniu. Jednak co mnie w tej książce zaskoczyło to prawdziwość. Prawdziwość bohaterów, którzy nie są idealni. Popełniają błędy, które was będą wkurzać. Jednak zaraz zrozumiecie, że przecież to właśnie jest piękne. Bo to jest prawdziwe i za to będziecie szanować książkę. Andi i Carrick mają pełno wątpliwości na każdym kroku, jednak to Andi panicznie się boi. Strach przed miłością. To mnie w tej książce złapało za serce. Dziewczyna boi się oddać komuś, kto ma zawód, który jej w przeszłości złamał jej mamę i również ją. Oprócz tego, że bohaterowie są prawdziwi, z kości i z charakterem, ta książka jest przepełniona uczuciami, które w pewnym momencie aż cię duszą. Przytłaczają. To było takie piękne to czytać. To, jak bohaterowie obdarowywali się wzajemną fascynacją? Niesamowite. Plus, autorka ma przepiękne pióro. Wie, jak opisywać emocje. Za to biję jej wielkie brawa.


"I've got to stop fearing the future and start living for today."
 

NUMER 3


 Wieża świtu.

RECENZJA

 


Ta książka to taka cegiełka, a mi było po prostu mało. Zakochałam się w świecie jaki stworzyła Sarah w tej książce. Znamy dobrze świat serii Szklanego tronu, ale tutaj mamy inny kontynent. Te piękne opisy są tak przepięknie napisane, że ogarniała mnie fascynacja. Dodatkowo mamy całkiem innych bohaterów, nową mentalność, po prostu pożerałam wiedzę. Czułam się czasami jakbym czytała książkę ze średniowiecza, tak przepięknie i plastycznie to wszystko było napisane. Nowe informacje, ogromne, tajemnicze biblioteki, intrygi.... Tyle intryg! Nowe przyjaźnie, próba zaufania... Ta książka ma niesamowity klimat. I przepiękną historię miłosną. Świat w tej serii ja odczuwam jako nawet często też starożytny, bo mamy tyle odniesień do dalszej przeszłości. Piękne zamki, wojny, magia, moce... tego nie da się czytać i nie poczuć tego klimatu i zachwytu. Nad tym światem. Nad mądrą fabułą. To, co w poprzednich tomach wydawało się błahe, tutaj ma niesamowite znaczenie. Przysięgam, że Sarah ma w sobie duszę kryminalistki. :D Bo jest mistrzynią intryg i zagadek i ich rozwiązywania. <3


"You must enter where you fear to tread."


NUMER 4


 Dotyk Julii.

RECENZJA (tom1) 

RECENZJA (tom2) 

RECENZJA (tom3) 



Tutaj nie piszę tylko o pierwszej części, ale całej trylogii. Na punkcie tych książek mam świra i wariuję. To niesamowita dystopia z młodymi, odważnymi ludźmi na czele. Z piękną Julią, która ma śmiertelny dotyk, słodkim Adamem i... tym groźnym, brutalnym potworem i naczelnym o imieniu... Warner. :D Ta minka tu nie pasuje. Ale pasuje dla tych, co czytali trylogię. O tuż moi drodzy, dostajecie tu epickie książki o miłości, niesamowitej, nierozerwalnej przyjaźni (oj, mówię o Kenjim i Julii<3). Poznacie tego Kenjego i humor z nim związany! Przysięgam, że ten człowiek rozwala wszystko. Pobił najśmieszniejszych bohaterów w innych książkach, nawet Daemona z Luxa! Zobaczycie jak słabi bohaterowie stają się silnymi. Zobaczycie jaka piękna miłość jest w tych książkach. Jakie piękne relacje. Wiem, że się powtarzam. Ale WOW. Mnie ta trylogia zachwyca na każdym kroku. Ten surowy, szary świat, w którym żyją ci piękni, 'kolorowi' bohaterowie, to niesamowity kontrast. Powiem tak: żałujcie, jeśli nie chcecie tego przeczytać. Żałujcie, bo ja odwlekałam tę serię 3 lata, aż ją przeczytałam w te wakacje i żałuję się nie sięgnęłam wcześniej. Jednak... jest tak warta czytania. Zróbcie to proszę. Obiecuję, że pokochacie.

"Wszystko, co robię, robię wyłącznie dlatego, że tego chcę. Po raz pierwszy w życiu idę do przodu, ponieważ tego chcę, odczuwam nadzieję, miłość i zachwyt, chcę wiedzieć, co znaczy żyć. Jestem gotowa skakać, żeby schwytać wiatr i spacerować bez końca jego rozwianymi ścieżkami.
Czuję się, jakbym została stworzona, żeby mieć skrzydła."

NUMER 5


 Folsom.

RECENZJA 



Tego tytułu nie mogło u mnie zabraknąć. Książka Tarryn Fisher, ta część jak i część druga po prostu skradły moje serce. Mamy tu dystopię, co uwielbiam plus...Wymierający mężczyźni. Mamy tu świat kobiet i 12 mężczyzn, których zadaniem jest zapładniać kobiety. Najlepiej, by jak najwięcej było potomków męskich oczywiście. W tej książce chodzi o to, że ci mężczyźni nie mają wyboru. To ich obowiązek, by codziennie odwiedzać po ok. 3 kobiety dziennie i cóż... mieć z nimi seks. Tutaj mamy historię Folsoma i niesamowitej kobiety Gwen, która widzi jakie to jest złe, że ci mężczyźni są tak wykorzystywani i... to ich wyniszcza. Ponieważ muszą dodatkowo zażywać tabletki. Które szkodzą im na serce. I ona się buntuje. A tutaj nie można się tak po prostu buntować. Za takie coś siedzi się w  więzieniu. Ten świat jest bardzo brutalny, niesprawiedliwy. Gdzie w tym wszystkim miejsce na miłość?
Ja dalej nie mogę zrozumieć, jak można było napisać taką świetną książkę, która wciąga od pierwszej strony. Ani razu się nie nudziłam, bo nie było kiedy! Ciągle coś się działo, a szokujące informacje często na mnie spadały i byłam i dalej jestem pod wielkim wrażeniem. Jeśli chcecie więcej mojego gadania o tej książce to klikajcie w link do recenzji wyżej. :)

"Words are a powerful weapon and they never die."


To wszystko! Z którymi książkami się znacie i z którymi macie ochotę się zapoznać? Dajcie znać i napiszcie mi wasze ulubione książki roku! Może i ja znajdę coś dla siebie. :)


Czytaj dalej »

Revived - oczekiwania vs realia.




Revived
Samantha Towle 
Wydawnictwo Niezwykłe
Data wydania: 12.09.2018r.
Liczba stron: 440

W mojej recenzji Revved łatwo zobaczyć jak ta książka na mnie zadziałała i ile emocji wywołała. Była jedną z lepszych książek jakie przeczytałam w tym roku.
Do Revived nie wiem, ale od początku nie byłam nastawiona ze zbyt wielkim nastawieniem. Jakoś ten opis mnie nie zachęcił. Ale z drugiej strony prawie u każdego słyszałam i czytałam jak mówił, że to właśnie Revived pobija Revved. Więc moja miłość do Revved spowodowała, że zaczęłam czytać.

I męczyłam tę książkę przez ok. trzech miesięcy. I nie chodzi o to, że mi się nie podobała, po prostu jakoś ten czas w moim życiu spowodował, że mieszałam książki, czytałam to, odkładałam to na coś innego, to inne skończyłam, czytałam trochę tego i znowu coś innego złapało moje oko. Ale też nie byłam w nastroju do czytania, więc nie mam pojęcia czy tę książkę nie odebrałam w inny sposób dlatego, że wszystko właśnie było takie pomieszane i dezorientujące w moim życiu. :D

Bardzo mi się podobała chemia między Leandro i Indią. Ale bardziej podobała mi się chemia w Revved. Tutaj szczególnie dobijało mnie to jak nasz bohater Leandro przez większość książki myślał dolną częścią ciała i jak to bardzo chciałby robić różne rzeczy z Indią. Na początku to było okay, pierwsza fascynacja i w ogóle, ale potem już mnie zaczęło to dobijać. Zbyt często o tym wspominał, czasami nawet miałam wrażenie, że jest z nią dla jej ciała, a nie dla niej samej, chociaż tak oczywiście nie było. Ich miłość była prawdziwa, jednak jego krocze zbyt często było wspominane jak dla mnie.

Sama historia Indii była fajna. Jej przeszłość, ciąża itp. To jak sobie poradziła w życiu odnosząc sukces jako terapeutka. Widać też jak Leandro naprawdę zmaga się z sobą po wypadku, ale widać, że terapia pomaga.


Tylko... znowu im dalej w książkę, mamy dramę, która już tyle razy była wałkowana, czułam się jakbym czytała Greya, bo dosłownie tam było podobnie. Przeszłość się odzywa, przeszłość grozi telefonicznie, szantażuje, chce pieniędzy, no kurczę, to już było, było, było. I też trochę mnie to irytowało jak India się nie domyślała oczywistych faktów. Dla mnie jako czytelnika było to takie wiadome, a ona kurczę, nie, nie wie kto mógłby zrobić to i tamto. 

I jeszcze co do końcówki... eh... za słodko. Po prostu za słodko. Nagle szybko wszystko jest okay, sukcesy Indii, Leandro, Jetta, Kita, wszyscy szczęśliwi, gromadka dzieci i w ogóle. Sorrki, ale nie uważam tego za spojler. Bo praktycznie teraz każdy romans kończy się dziećmi. Naprawdę nie mam nic przeciwko temu, by ludzie zakładali rodziny, to normalne. No właśnie. To normalne. I dlatego zaczyna też mnie to irytować, bo w ogóle książka mnie nie zaszokowała. Revved mnie szokowało. Tutaj nic. To zakończenie było takie wiadome, że nie trzeba było go nawet czytać, bo wiadomo, że zakończy się to gromadką dzieci. Po prostu chciałabym, żeby autorzy trochę czekali z tymi dziećmi, bo ledwo historia się zaczęła, ledwo skończyła, wszystko jest jeszcze świeże, ale nie. Muszą dać epilog z X lat później i ile to dzieci mają. To mnie po prostu nie szokuje i mnie to smuci, że autorzy, skoro naprawdę potrafią tworzyć dobre historie, to większość z nich i tak idzie na łatwiznę z zakończeniem.

Wiem, że wyszło to bardziej negatywnie niż pozytywnie. Książka mi się podobała. Jednak nie na tyle, by wzbudzić we mnie tyle emocji, że nie wiem co ze sobą zrobić. Że myślę o niej nocami. Nie. Tak było w przypadku Revved, tutaj zaś... no niestety ta książka nie wyszła tak jak bym się spodziewała.



Czytaj dalej »

Najdroższy sąsiad - Penelope Ward.



Najdroższy sąsiad
Penelope Ward
Wydawnictwo Editiored
Data wydania: 13.11.2018r.
Liczba stron: 328

Jednym słowem ta książka była po prostu przepiękna. I tyle. Idźcie ją czytać.

Kompletnie się nie spodziewałam, że 'Najdroższy sąsiad' pobije 'Przyrodniego brata'. To są całkiem dwie inne książki tej samej autorki, ale po prostu tamta książka była super, więc nie wiem, jakoś nie spodziewałam się, że 'Najdroższy sąsiad' skradnie mi serce. A skradło na wielu poziomach.

Mamy Chelsea, która jest sąsiadką pewnego faceta o imieniu Damien. Nie miała z nim kontaktu, ale wiele razy widziała jak krzyczał na ludzi 'bez powodu', chodził pochmurny. Nazwała go 'antychrystem'. Dodatkowo ma te dwa wielkie psy, które co rano wydzierają się wniebogłosy, nie dając jej się wyspać. Postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. Dochodzi do małej konfrontacji.

Dajcie mi powiedzieć, że już od samego początku czuć niesamowitą chemię i więź emocjonalną między bohaterami. To właśnie to najbardziej cenię w tej książce, to, że jest pokazana więź bratnich dusz. Ostatnio czytałam wiele romansów, które tak naprawdę... nic mi nie wnosiły do życia, byłam nimi zmęczona. Bohaterowie się spotykają, jest seks, zazwyczaj on nie chce być w związku, a o małżeństwie i dzieciach nawet nie mówcie. Tutaj... czuć przyciąganie, ale kurczę, ich więź emocjonalna mnie rozwaliła. To jak się zżyli na tym poziomie i stali się najlepszymi przyjaciółmi. I coś wam powiem.
Damien tutaj też  nie chce dzieci, ani małżeństwa. Ale kurczę tu jest całkiem inny powód! Powód, który rozumiem z całym sercem. I powód, który nie jest egoistyczny. Aż serce mi się ścisnęło, że nie chciał małżeństwa ani dzieci, by nie skrzywdzić... właśnie tej drugiej osoby. Bo on tak naprawdę chce małżeństwo, chce dzieci, ale jego psychika mu na to nie pozwala. Nie powiem wam o co chodzi, bo to spojler. Ale musicie wiedzieć, że ten powód jest mega życiowy, nie wymyślony.

Kolejna rzecz to... szczerość. Niby banalne, ale w romansach czy jest choć jedna książka, w której bohaterowie czegoś przed sobą nie ukrywają? Tutaj byłam zaskoczona wylewną szczerością. Oboje wszystko wykładali na stół, cały czas mówili co czują. Zaskoczyło mnie to. Właśnie tak powinno być w każdej relacji, szczerość na temat wszystkiego, na temat obaw, nadziei i właśnie waszego wspólnego bycia. W tym przypadku to była przyjaźń z czymś głębszym oczywiście.

Uwielbiam Jade, siostrę Chelsea. Była dobrą siostrą i przyjaciółką. I Tylera, brata Damiena. Ich dwojga w duecie.. nie dało się nie śmiać na ich przekomarzanki. Cieszę się, że książka nie była całkowicie skupiona na głównych bohaterach.

Także to chyba tyle, po prostu nie mam więcej słów. Ta książka szczerze skradła moje serce. Mam słaby punkt do opisu uczuć bohaterów i do tego jak potrafię się zżyć z nimi emocjonalnie właśnie przez to. Ta historia nie jest banalna, jest wyjątkowa. :)

NAJLEPSZE CYTATY!

"Skup się na tym, co dobre, i pamiętaj, że z każdą upływającą godziną będziemy bliżej chwili, kiedy zostawimy to wszystko za sobą."



Czytaj dalej »

Playboy za sterami - co ciekawego kryje historia?



Playboy za sterami
Vi Keeland, Penelope Ward
Wydawnictwo Editiored
Data wydania: 20.11.2018r.
Liczba stron: 280

Zaczynając tę historię spodziewałam się typowego romansu. W pewnym sensie to dostałam, jednak czytając i coraz bardziej zagłębiając się w historię, widziałam drugie dno, które kurczę, trochę mnie rozczuliło.

Po tę książkę sięgnęłam ze względu na Penelope Ward, przyznaję od razu, że nie za bardzo lubię książki Vi Keeland. Jednak ten duet wyszedł naprawdę dobrze. Zaufałam i się nie przejechałam.

Jedyne, do czego się przyczepiam, to czasami słownictwo i myśli bohaterów były czasami takie niezręczne dla mnie. Chodzi mi o to, że to było takie typowe dla pustego romansu, który nic nie wnosi do życia. Szczególnie to było widać w rozdziałach głównego bohatera, Cartera, na początku książki, gdy często myślał dolną częścią ciała. Na szczęście potem się to zmieniło. Zastanawiam się czy też te rozdziały nie pisała pani Keeland. :D

Poznajemy Cartera i Kendall na lotnisku. Zawód pilota w tej książce jest pokazany jako playboy, ciągle uprawiający seks ze stewardessami. Trochę mi to przeszkadzało, szczególnie, gdy Kendall tak o nim myślała. A wcale taki nie był. Ona zaś bardzo dużo go obwiniała i oceniała, a sama oczekiwała od niego, żeby ją nie oceniał. Jednak ona sama widziała, że tak robiła i się do tego przyznała, co zyskało u mnie plus. W końcu jej postrzeganie z czasem zaczęło się zmieniać. W końcu pozory mylą.

Ona sama była zagubioną duszą na tym świecie. Miała stanąć przed ważną decyzją, w grę wchodziły grube, bardzo grube pieniądze. Jednak poznając się z Carterem, bo podróżowali, rozumiała powoli, że pieniądze nie są najważniejsze w życiu. Niby banalne, ale nie oszukujmy się, że większość ludzi w dzisiejszych czasach nie myśli o tym, by mieć ich jak najwięcej. Czasami się zapomina, co jest ważniejsze w życiu. To było widoczne jak się zmieniała. I jak oboje na siebie wpływali. To było widać, że ich miłość była od pierwszego wejrzenia i już po dwóch dniach razem spędzonych nie umieli się rozstać. Bardzo mi się podobało, że tutaj bohaterowie w tej książce podróżowali, bo dużo się działo. :D Ja sama uwielbiam czytać o tym, zwiedzać razem z bohaterami świat i dowiadywać się o świecie nowych rzeczy. To taka miła przygoda. Dodatkowo widzimy jak odkrywają świat, odkrywają samych siebie i przekraczają różne granice, np. strachu.

W tle widzimy osiedle osób starszych. Tak, dokładnie. Na tym osiedlu mieszkają staruszkowie. To było fajnym zagraniem, by o takim czymś wspomnieć, pokazać, że takie osoby potrzebują pomocy nawet w małych czynnościach, a twoje dobre serce, to, co robisz by im pomagać, wróci do ciebie kiedyś w życiu. Nigdy nie wiesz co i kiedy. :)

Ta książka jest również o zaufaniu. Niektórym trudno jest po prostu powierzyć wszystko komuś innemu. Również... o poszukiwaniu siebie. Nawet, gdy masz 25 lat, nie musi znaczyć, że wiesz dokąd idziesz. Czasami, jak w tym przypadku nasza bohaterka, trzeba dojrzeć do pewnych spraw. Dojrzeć do życia. Niektórzy mają wszystko poukładane w wieku 18 lat, inny w wieku 30. Trzeba żyć we własnym tempie. :)


Czytaj dalej »

Dirty dancing... och, co to było!




W czerwcu nie wiedziałam co robić, przeglądałam kanały w tv i trafiłam na kanał, gdzie leciał jakiś film. Niestety ostatnie dwie minuty. Mama wchodzi i mówi: "O, ja byłam na tym filmie w kinie, gdy byłam w twoim wieku". Zainteresowała mnie tym. Dlatego, że film się kończył, poddałam się i wyłączyłam tv, by zrobić coś, co wychodzi mi najlepiej: poszłam czytać książkę. O filmie zapomniałam. Na niedługo.

Pięć dni temu tym razem to mama leciała po kanałach, ja sobie coś tam robiłam. Leciał ten film. Teraz było gdzieś 3/4 filmu. Mówiła to samo, że była w kinie itp, ogólnie bardzo lubi ten film. Miałam to puścić mimo uszu, jednak spojrzałam na ekran. I była scena, która... mnie zahipnotyzowała. Bohaterowie tańczyli. Mówiąc ściślej, chłopak uczył dziewczynę i... to mnie porwało. Jednak wróciłam do tego, co sobie robiłam.

Cztery dni temu myłam sobie naczynia. Robiąc tę jakże przyjemną czynność, myślałam sobie, co by tu robić jak skończę. Uczyć się? Szczerze, nie chciało mi się. Poćwiczyć? Jakoś to nie był mój dzień na wysiłek fizyczny. I wtedy... olśniło mnie. Dlaczego by nie oglądnąć filmu, który wczoraj przez przypadek włączyła mama? Wyszorowałam szybko naczynia i od razu zasiadłam do laptopa. Tylko....

JAK SIĘ TEN FILM NAZYWAŁ?:D

Moja mama, mimo że film lubi, tytułu nie pamiętała. Trudno. Szukałam jakoś. I znalazłam.

Dirty Dancing.

Już sam tytuł... ścisnął mnie za serce.

Musicie coś wiedzieć.

1) Nie oglądam prawie w ogóle filmów, a tym bardziej telewizji. Na rok oglądam max. 7 filmów, a i tak nie wiem czy i tyle. Mówię prawdę. Po prostu jestem osobą, która czyta, nie ogląda. Inaczej mam z serialami, bardziej oglądam, lecz też nie za często. Dlatego, gdy coś oglądam... to musi być film, o którym słyszałam same dobre opinie.
Pierwszy film, który pokochałam, to Titanic. Był czas jak byłam mała, że oglądałam go codziennie. Codziennie, nie żartuję, mam go na kasecie, więc nie było problemu włączyć. Znam na pamięć dialogi i wszystko. Kocham ten film cały czas. Teraz... Dirty Dancing... walczy o pozycję 1. miejsca z Titaniciem. 
Kolejna rzecz... nie mam problemu z czytaniem książek sto razy. Tak samo z filmami. Jak się w czymś zakocham, mogę czytać i oglądam po wiele razy. Tak było (i jest) z filmem Titanic. I chyba tak będzie z Dirty Dancing.
2) Mega pasjonuję się tańcem. Sama nie ćwiczę, ale jak oglądam kogokolwiek, kto tańczy... świata nie ma. Wszystko wokół znika. Liczy się jedynie ten moment, gdy widzę, że ktoś tańczy. Więc, gdy wiedziałam, że ten film ma coś tam o tańcu + plus sam tytuł to sugeruje... musiałam obejrzeć.

Sam wstęp. Masakra, wstęp filmu, gdzie lecą sobie napisy kto występuje itp... muzyczka leci i pokazują na czarno-białym tle ludzi, którzy tańczą... ale to tak tańczą w takich pozycjach, że byłam w szoku. Właśnie taki film chciałam obejrzeć. Taką pasję na ekranie chciałam poczuć. Taką... zabawę.

Nie muszę chyba mówić, że gdy zobaczyłam pierwszą scenę z Johnnym Castle to.. chyba pisnęłam. Nie pamiętam. Ale na pewno się szczerzyłam jak idiotka. Nigdy tego filmu nie widziałam, a każdego kogo pytałam jak skończyłam oglądać, mówił, że już dawno widział ten film. Czułam się głupio, ale jak mówiłam... mało oglądam. Ale właśnie wtedy, gdy się pojawił, a Baby się ukrywała w tyle.. wiedziałam, że coś się kręci.

I się kurczę, nie pomyliłam! <3

Zaskoczyło mnie, że Johnny był taki opryskliwy na początku. :D Nie spodziewałam się tego. W ogóle... ta chemia. Wiecie... naprawdę nie pamiętam kiedy ostatnio widziałam i CZUŁAM taką chemię na ekranie. Ci dwojga bohaterów to istna bomba. To było tak czuć.

Jak tańczyli, to OMG. OMG co to było. Taka pasja. Czysta, gorąca pasja wylewała się z ekranu. Byłam zahipnotyzowana. Momenty, kiedy ją uczył tańczyć... boskie. Jego irytacja, jej fajtłapowatość... :D Po prostu mega to wszystko zrobione.

Muzyka... Nawet nie wiem czy zaczynać. Kocham tę muzykę z filmu tak bardzo, że to boli. Te hity... Hungry eyes. The time of my life. She's like the wind! Gdy się dowiedziałam, że tę piosenkę śpiewa sam Patrick Swayze (który gra Johnnego), myślałam, że zwariuję! Kurde, TAŃCZY, JEST AKTOREM I.... ŚPIEWA?? Kurczę... jeszcze jego wygląd! Tyle atutów... Aż zazdroszczę Jennifer Grey (Baby), że mogła z nim być w tym filmie. To musiała być niesamowita przygoda....

3)Kolejna rzecz o mnie, gdy mam jakąś fazę na temat czegoś, przeszukuję internet wzdłuż i wszerz.

Po tym filmie mam kaca. Okropnego. Do tego stopnia, że zamówiłam sobie autobiografię Patricka, napisaną przez niego. To był dla mnie szok, gdy weszłam na Wikipedię i zobaczyłam... że tej utalentowanej duszy z nami nie ma. Więc, książkę mieć musiałam. Spędziłam całe dwa dni odcięta od świata, bo oglądałam wywiady, ciekawostki, nie tylko na temat aktorów ale i filmu. To niesamowite jak ten film powstał.

Scena w wodzie była nagrywana, gdy na zewnątrz było 4 stopni, wszyscy byli w kurtkach, czapkach i rękawiczkach, a aktorzy w mroźnej wodzie udawali, że się cieszą z tego co robili. 
Liście były sprayowane na zielono, bo była już jesień, a nie wyrobili się z nagrywaniem. Więc kolorowe liście trzeba było zatuszować.
IMPROWIZACJA.
Scena, gdy przy pięknej piosence Love is strange, oboje na klęcząco się do siebie skradali? To była improwizacja. :O
Scena, gdzie ćwiczyli i Baby stała tyłem do Johnnego, miała rękę za jego głową i on zjeżdżał tą ręką w dół po jej ręce i ciele? I wtedy ona chichotała co chwilę, a on się irytował?
To miała być poważna i romantyczna scena. W rzeczywistości Grey była już zmęczona nagrywaniem i łaskotki powodowały, że ciągle chichotała i wiele razy producenci powtarzali cięcie. A Swayze się irytował. I to dali do filmu. Bo to była tak urocza scena, że musieli! I wyszło im to na dobre! Brawa dla producentów, okazuje się, że improwizacja w filmach przynosi świetne skutki. Takie, że są ulubionymi scenami fanów.


Scena końcowa filmu? Cudo. O, właśnie, kolejna ciekawostka. Gdy Johnny skacze ze sceny, podnosi się i obraca do Baby a potem się kręci wokół własnej osi... a potem na podłodze się kręci na kolanach? Nie wiem czy wiecie (ja już wiem, bo jak wariatka przeszukiwałam internet), Swayze miał kiedyś taką kontuzję w kolanie, że prawie mu amputowali nogę. Podczas kręcenia filmu nawet, uszkodził sobie znowu kolano, podczas sceny na pniu, gdzie ćwiczyli balans. Musiał mieć odsysany płyn z kolana. Tak samo w tej scenie. Powiedział, że zrobi to raz i kamery muszą być ustawione, bo nie będzie w stanie zrobić tego po raz drugi. I tak się stało. A po tej scenie, nie mógł o własnych siłach wyjść z sali. Czy widzicie to poświęcenie, aktora i tancerza? Dla mnie to jest niepojęte. Dla mnie to się nazywa... pasja.

Mój kac filmowy doszedł do takiego punktu, że godzinę temu skończyłam oglądać ten film drugi raz. Musiałam, wiecie. Kocham taniec. A to, jak taniec jest przedstawiony w tym filmie... po prostu nie da się nie zakochać.

Chciałam też powiedzieć o tym, że jak ludzie tańczyli, to było takie... intensywne. Jednak, to było takie zmysłowe, po prostu piękny taniec. Gdy patrzę na dzisiejsze teledyski disco polo i widzę jak tam przedstawiają 'zmysłowość' to.... no trochę mi wstyd. Bardzo. Teraz, wszystkie filmy, teledyski, również zagraniczne bardziej się skupiają na cielesności niż na zmysłowości. Wielki dekolt biustu na pierwszym planie to chyba norma. :/

Także, no, chciałam się wygadać. Jestem pewna, że pewnie wszyscy z Was oglądali ten film. :D A jak nie, dajcie znać, żeby mi nie było głupio, że jestem trochę zacofana, jeśli chodzi o takie piękne klasyki. Jestem taka szczęśliwa, że oglądnęłam ten film, bo coś się we mnie zmieniło. Poruszyło. Coś zrozumiałam. Patrząc również na życiorys Patricka doszłam do wniosku... życie jest za krótkie bym nie tańczyła. Nawet do radia. I cóż. Niedługo widzę się z koleżanką na filmy. Ona wybiera jeden tytuł, ja drugi. Zmuszam ją do oglądania Dirty Dancing. Kogo to obchodzi, że po raz trzeci? <3

NAJLEPSZY CYTAT?

"No one puts Baby in a corner" <3



Czytaj dalej »

Wróć za mną - Meredith Walters. Czy związek z narkomanem może się udać?



Wróć za mną
Meredith Walters
Wydawnictwio YA!
Data wydania: 05.07.2017r.
Liczba stron: 414
 
Jeśli ktoś z jakiegoś powodu waha się nad czytaniem tej książki i jej poprzedniczki, nie musicie się obawiać. Chyba, że się boicie zbyt wielu emocji. Wielkiego przywiązania do bohaterów. Intensywnych przeżyć. Złamanego serca.
Te dwie książki są tak piękne, że je trzeba po prostu czytać. Są inne, nie czytałam nigdy książki o uzależnieniu od narkotyków człowieka, który chce żyć, walczy o lepsze życie. Przynajmniej się stara. O człowieku, który marzy o miłości. Tę miłość spotyka. W (nie)odpowiedniej osobie. Bo czasami... etyka przeszkadza. Jednak... czy na... pewno?


W tej części mamy do czynienia z trochę innym problemem. Tutaj cała książka skupia się na zaufaniu, a raczej ściślej mówiąc - nieufności. Bo nie tylko Aubrey nie ufa Maxxowi. Ale też czytelnik. Przez całą książkę trzymałam za tego chłopaka kciuki, bo tak go uwielbiam, że nie mogłabym znieść jego porażki. Mówiłam mu tylko "Boże, tylko tego nie rób, proszę, już było tak dobrze". Bo Maxx ma teraz motywację, żeby nie ćpać. Aubrey go odrzuciła, jego brat no cóż... się do niego nie odzywa i tak naprawdę został sam, co tak naprawdę było smutne :(. Dlatego już myślałam, że sobie nie poradzi. To było mega ciężkie. Tyle razy wątpiłam. Tak wiele razy. On sam nie był pewny co zrobi. Ta droga z nim jest ciężka, ale czy życie też takie czasami nie jest?

Aubrey jest bardzo silną dziewczyną w tej książce. Stara się uratować siebie i Maxxa. Dziewczyna próbuje znaleźć siebie, bo już nie wie czy bycie terapeutką będzie jej wymarzoną pracą w przyszłości, zaczyna mieć wątpliwości. Nie układają się jej też stosunki z Brooksem. Jest to jej przyjaciel, ale ich relacje są nadszarpnięte i to przez zazdrość i to myślenie, że dziewczyna postępuje niedojrzale. Ja ją podziwiam jednak, że miała odwagę podejmować tak ciężkie decyzje. Bo czasami jest trudno. Czasami nam ludzie utrudniają, bo wiedzą lepiej co dla nas będzie lepsze. Jednak to my tak naprawdę wiemy. To my wiemy czy to będzie dla nas dobre czy nie. To nasze życie i my podejmujemy decyzje.


Ich cały związek, Maxxa i Aubrey, praktycznie do końca książki jest jedną wielką niewiadomą. Tak naprawdę czytałam z lekką adrenaliną, pod wielkimi emocjami i napięciem. Jestem dumna z bohaterów i z ich decyzji, chociaż czasami już myślałam, że to koniec.

I znowu co do przyjaciółki Aubrey, bardzo dobrze, że autorka pokazała też osobowość Renee i jej problemy. Też wiele przeżyła z tym dupkiem, byłym chłopakiem i cieszę się, że też potrafiła z tego jakoś wyjść. Ogólnie chciałabym dać wielkie uznanie autorce, za to, że prócz głównych bohaterów, potrafiłam wyciągnąć lekcję właśnie z Renee, bohatera pobocznego. To, co się z nią działo w tych dwóch książkach było dobrą lekcją.

Kocham obie książki, są świetne, pokazują wiele emocji. Pokazały wgląd do psychiki narkomana, co nie powiem, było ciekawe i mega mnie intrygowało. Naprawdę mogłam zobaczyć, co się dzieje w jego głowie. Jak walczy. No po prostu... przeczytajcie te książki.

NAJLEPSZE CYTATY!

"-Co jest z nami nie tak?- zapytała, wypowiadając na głos dokładnie to pytanie, które prześladowało mnie od miesięcy.
-Chyba kochamy zbyt mocno i zbyt lekkomyślnie."

"Pamiętaj, że prawdziwa miłość powinna być bezwarunkowa."

"To była miłość, która przenikała mnie do szpiku kości i pochłaniała bez reszty. Rozpaczliwa. Bez pamięci. Szaleńcza. I moja. Nie miałem nic poza nią."


  
Czytaj dalej »

Seria LUX vs seria ORIGIN - czy są to osobne serie? The Darkest Star - Jennifer L. Armentrout.



The Darkest Star
Seria Origin (tom 1)
Jennifer L. Armentrout
Wydawnictwo Filia
Data wydania: 22.05.2019r.
Liczba stron: 471

Chciałam zaznaczyć, że nigdy nie umieściłam tu na blogu posta książki, którą przeczytałam po angielsku, a nie została wydana w Polsce (takie recenzje zamieszczam na lubimyczytac.pl). Jednak dzisiaj robię wyjątek, ponieważ, ta książka na 100% zostanie wydana w Polsce, patrząc na fakt, że wydana jest seria Lux, która się łączy z tą książką. A Wy musicie coś wiedzieć, zanim zabierzecie się za The Darkest Star.

Otóż zanim zabrałam się za czytanie tej pięknej książki, dowiedziałam się, jak sama Jennifer L. Armentrout mówi, że kto nie przeczytał serii Lux, spokojnie może czytać The Darkest Star (skrót TDS) bez znajomości Lux. Jednak już skończyłam czytać tę książkę. I z punktu widzenia czytelnika, mówię wam jasno i wyraźnie: jeśli chcecie naprawdę cieszyć się z czytania TDS, przeczytajcie Lux. Wiem, że to 5 książek. Wiem, ale zobaczycie, że ta seria będzie jedną z najpiękniejszych jaką przeczytacie. W ciągu czytania tych 5 książek ANI RAZU się nie będziecie nudzić. Te książki czyta się tak szybko, że w tydzień przy dobrej organizacji można je połknąć. Akcja wre. Bohaterzy są. Najlepszy humor jaki kiedykolwiek w książkach znalazłam. To najlepszy paranormal romance jaki czytałam. A czytałam tę serię dwa razy... co przelicza się na 10 książek. I Wiecie co?
The Darkest Star to pierwsza książka w serii o nazwie Origin
Teraz popatrzmy na tytuły serii Lux:
2) Onyx
3) Opal
4) ORIGIN
Widzicie nazwę 4. tomu? Jest taka sama jak nazwa nowej serii. Dlatego, że to, co jest w TDS jest już w 4. i 5. tomie Luxa. A cały świat Luxen, czyli kosmitów (dla tych co nie wiedzą, to nie są stworzenia, ani żadne stworki. Oni wyglądają tak samo jak ludzie, tylko że mają pewne... talenty) jest w 1. tomie. 

I teraz tak. To, co było zawarte w 5 tomach, tutaj macie w jednej książce. Brzmi świetnie? NIE! Zaznaczam, że ja, znając 5 tomów, wiedziałam wiele rzeczy czytając TDS. To mi pomogło zrozumieć całą fabułę książki. Ale taki nagły przylot informacji dla kogoś, kto nie czytał Lux, sprawi, ze będziecie najeżdżać na tę książkę mówiąc, że za wiele się działo, zbyt wiele informacji, i że nie rozumiecie połowy rzeczy. Ta książka jest niesamowita. Przepiękna. Wiele się dzieje. Kurczę, mnie tak zaszokowała, że zostawiła mnie z otwartą buzią. Wiecie, kiedy przeczytałam jedną rzecz... zamknęłam książkę, wstałam, i poszłam na pole się przewietrzyć. W takim szoku mnie zostawiła Armentrout. Każdy z bohaterów, którzy występują w TDS byli w Luxie. Ci, co byli w Luxie przypadkowo tutaj mają taką wielką rolę, że dla mnie to było niesamowite wiedzieć, co robili w Luxie. Znać ich 'historię'. Dlatego tak się wczułam w tę książkę. Tak wiele rzeczy wiedziałam, rozumiałam. Dla tych, co nie czytali, jestem pewna, że będziecie w większości albo zdezorientowani, albo nie będziecie rozumieć co się dzieje itp. Np. jest jeden Origin, który w TDS odgrywa ważną rolę. ON BYŁ W LUXIE. W tle. Nie był ważny. Pokazany z dwa razy. ALE TO CO ROBIŁ było ważne. I to się odbiło na TDS. To, sprawiło, że po prostu pokochałam tę książkę. I nie było nic dla mnie przepraszam, ale z dupy wzięte. Bo ci, co przeczytali, mogą myśleć, że to, kim była Evelyn właśnie było za dużo, było z dupy wzięte. Ja uważam... że to miało sens. Tak, to miało sens, dlatego, że było o tym w Luxie. 

Dlatego piszę ten post mówiąc Wam teraz: nie wiem, kiedy TDS będzie wydane w Polsce. Ale macie teraz bardzo dużo czasu do przeczytania Lux zanim wyjdzie TDS. Zróbcie to. Gdy przeczytacie 1. część pójdzie z górki. Tam jest tyle emocji i akcji. To Was porwie. Jestem pewna, że ta seria jest w waszych bibliotekach. Wypożyczcie i czytajcie TERAZ. A zobaczycie, kiedy wyjdzie TDS w Polsce, pokochacie tę książkę. Pokochacie ją całym sercem.


Wygadałam się, teraz o samej książce TDS. Jest sobie Evelyn i jej przyjaciółka Heidi. Idą do klubu, w którym bawią się ludzie i kosmici. Heidi chce, żeby Evelyn poznała dziewczynę, która jej się podoba. Nagle Evelyn widzi Luca (który miał BAARDZO ważną rolę w Luxie, dlatego macie przeczytać LUX!). Luc nagle... zaprasza ją na pogawędkę. I wiem. WIEM, że to brzmi schematycznie i wow, kurczę, akurat ją wybrał spośród tylu ludzi. Jednak wcale tak nie jest. :D Bo to, co robi Luc... Luc zawsze wie co robi. Luc wie. Nagle jest napad na klub. Szukają niezarejestrowanych kosmitów. Potem są zaginięcia. I tu zaczyna się dziać akcja. Chociaż akcja zaczyna się już od 1. rozdziału. :D

Powiem tak, ten świat jest całkiem inny. W Luxie, nikt nie wiedział o kosmitach, teraz o kosmitach wiedzą wszyscy. Chodzą między ludźmi. Mają bransolety, które sprawiają, że nie mogą używać w pełni swoich mocy. Ludzie się ich boją. Luxen... boją się ludzi. Ta nowa rzeczywistość była dla mnie naprawdę ciekawa. Kurczę, zakochałam się w tej książce. Było wiele nawiązań do przeszłości, które jak mówię, wszystko jest opisane w Luxie. Jednak autorka... potrafiła mnie tak zaskoczyć. Byłam tak zszokowana nowym napływem informacji, że zbierałam szczenę z podłogi. Nie wierzyłam. Ciągle tylko powtarzałam: no way, no way, no way. :D Oczywiście Daedalus... o nim też się coś pojawia. Kurczę, w końcowej scenie książki była taka wspominka o tej organizacji... że aż się wystraszyłam. Po prostu zaczynam się bać co będzie w następnych tomach, bo patrząc na to, co się działo w Luxie, to teraz autorka wszystko bierze na inny level. Rząd, organizacja, ludzie, Luxen... Arum i... Origin. Eksperymenty. Boje się co z tego będzie, ale zobaczymy.

Sam Luc. O mój Boże, tak go kochałam w Luxie, tutaj to mi zabrał serce i jeszcze go nie oddał. :D Kocham go i jego humor. Kocham to jaki jest dobry, troskliwy. Dba o dobro ludzi. Jest piekielnie mądry i przebiegły. Ale to już w Luxie taki był. Wtedy byłam pod wrażeniem teraz też. Jego zachowanie wobec Evie... sama nie wiedziałam o co mu chodzi. Dlaczego robił pewne rzeczy. Oczywiście potem się dowiadujemy, potem widzimy zachowanie samej Evie i wszystko zmienia obrót. Na lepsze? Gorsze? Można ocenić po skończeniu książki.

Kolejną rzecz, którą chciałam zaznaczyć jest to, że tutaj w TDS nie jest aż tak pokazane to, co potrafią Luxen. Widzimy co potrafi Luc, jednak to za mało. Wiem, że w jednej książce tego Armentrout nie potrafiłaby pomieścić, patrząc na to, że zrobiła to w 5 tomach Lux. W Luxie wszystko widać i czuć. Po prostu czuć jaką mają moc, co potrafią zrobić. Tam w każdej sytuacji się czegoś dowiadywaliśmy, dlatego ciągle powtarzam, żeby najpierw czytać jednak Lux. Możecie czytać TDS bez znajomości Luxa.. Ale wydaje mi się, że po prostu inaczej odbierzecie tę książkę. A warto się zakochać w serii Lux.

Wyczuwam wieele rzeczy na nadchodzący drugi tom (który wyjdzie 08.10.19, tyle czekania :( ), który już ma tytuł The Burning Shadow. Sam tytuł brzmi... kurczę, intensywnie. :D Jestem taka gotowa, by znowu czytać o tym świecie, już się wczułam po TDS. To był piękny sposób na kaca czytelniczego, nie skończyłam książki od miesiąca, a tę przeczytałam w dwa dni. Moje serce należy do tych dwóch serii.

 NAJLEPSZE CYTATY!

"But there's nothing we can do other than live with the promise of tomorrow while knowing it may not come. That's the best you can do. Best we can do." 


Czytaj dalej »

Najlepszy powód, by żyć - Augusta Docher. Czyli... Jaki najlepszy powód??



Najlepszy powód, by żyć
Augusta Docher
Wydawnictwo OMG books
Data wydania: 27.09.2017r.
Liczba stron: 368

Ta książka niestety w ogóle mi się nie podobała. Nawet nie wiem czy znajdę tu jakieś plusy... niestety. Tak naprawdę jedyne co tu piękne i ładne to okładka. Bo to ona jest prześliczna. Lecz wnętrze książki... no masakra.

Najpierw chciałabym powiedzieć o bohaterach. Tak naprawdę w ogóle ich nie poznałam. W tej książce były same suche fakty, nawet nie wiem jakiego typu dziewczyną jest Dominika, a jakim typem chłopaka jest Marcel. W ogóle nie zżyłam się dlatego z bohaterami. Tak samo myślałam, że trochę bardziej dowiem się o drodze leczenia psychiki dziewczyny. A tu nic. Z wypadku przenosimy się do teraźniejszości, gdzie dziewczyna po prostu żyje, a ja naprawdę chciałam się dowiedzieć, jak ona to wszystko przetrwała. Po prostu w tej książce byłam zrzucana z jednego tematu na drugi. Sama nawet relacja Marcela z dziewczyną. ZA SZYBKO! Za drugim krótkim spotkaniem już się całowali (oczywiście to by było okej, ale to było pokazane w taki nagły szybki sposób), a za trzecim już nagle sobie u niej mieszka. No ludzie, to obcy człowiek, nie? A potem nagle mówi Marcel, że są parą. Ja się pytam kiedy? No bo w ogóle między sobą na ten temat nie rozmawiali. W ogóle mało rozmawiali o sobie nawzajem o uczuciach wobec siebie. Tak jakby ot tak sobie stali się parą... no nie.

A Marcel? Jak ja nie lubię tego chłopaka. On zbyt często po prostu nie miał szacunku do dziewczyny i zachowywał się dziwnie, ja nie wiem jak Dominika z nim mogla być. Najpierw mówił, potem myślał. I takie głupoty wygadywał. Nawet jak myślał, to już nie mogłam czytać jego myśli. On przypominał mi po prostu taką pustą laskę w ciele chłopaka. :/ A do tego jego słownictwo. Zdzierżyć nie mogłam. Ten slang po prostu źle się czytało. W książkach nie powinno go być, a jak już to nie w takich ilościach! A i tak sam w sobie był bardzo dziwny... To dla mnie uczyniło książkę taką słabą i taką trochę niesmaczną, że tak ujmę. Z resztą nawet jakby autorka chciała dodać ten slang, żeby przyciągnąć młodzież, to w moim wypadku to po prostu nie wypaliło. Inaczej się słyszy, jak ktoś używa takich słów a inaczej się czyta. A czyta się bardzo źle.

Nie mogłam też jakoś normalnie odnieść się do relacji Dominiki z jej ojcem. Rozumiem, że od zawsze się kochali i w ogóle, ale jednak miałabym do niego uraz na miejscu Dominiki, gdyby mój własny ojciec mnie podpalił. Nawet przypadkowo. Nawet po pijaku. Bo pijaństwo nie usprawiedliwia nikogo z czynów, a w tej książce odniosłam wrażenie, że wymówka "był pijany" po prostu została zaakceptowana i koniec tematu! A bo był pijany i pomylił sobie ciebie z fotelem. A bo w głębi duszy wiedział, że w razie ognia w domu się włączają spryskiwacze. Chyba nikt normalny nie pali w pomieszczeni w domu jakichś rzeczy? Jak coś to wynosi się to na pole i tam pali. No proszę... Nie rozumiem po prostu jak Dominika mogła tak za nim tęsknić i mieć takie uczucia do niego nawet w tej sytuacji. Ja bym nie mogła. Pijaństwo nie usprawiedliwia, że ją podpalił. Zrobił to i już. Własnej córce no zniszczył ciało i psychikę...

I co do samego tytułu. Jaki jest ten najlepszy powód, by żyć? Nie znalazłam... A jeśli ma być ten chłopak... a co jeśli ktoś nie ma chłopaka? Co ma zrobić? Nie spodziewałam się, że najlepszym powodem będzie właśnie posiadania chłopaka. Zgadzam się, że związek pomaga, ale co jeśli nie mamy takiej alternatywy? Powinno się nam coś innego również pokazać. Inny powód...

O i jeszcze muszę wspomnąć, że książka nie strasznie wynudziła. 1/3 książki była okej, ale im bardziej do końca tym mniej miałam ochotę kończyć. Przewijałam dużo po prostu wzrokiem, bo to było naprawdę takie nudne jak nigdy.. 




Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia